Dwa dni przed tym wyjazdem nabyłem drogą kupna i zarejestrowałem przyczepę pod moto. Zawsze śmiałem się z gości podróżujących w ten sposób, a tu proszę – młoda chłopaka przed 40-tką i już caravaning 🙂 Ale już się tłumaczę. Celem wyprawy tym razem stała się Sycylia, Alpy przez które trzeba było się przeprawić w lutym są bezlitosne więc stałem się wyśmiewanym właścicielem przyczepy. W GPS wrzuciłem trasę wraz z całymi Włochami. Niestety jak to często się zdarza, z uwagi na opady deszczu trzeba było jeszcze na północy Włoch zmienić plany, a my oczywiście zero map. Celem stała się Hiszpania. Auto ze słynną przyczepą zostało we Francji w miejscowości Sospel koło Monte Carlo (w linkach znajdziecie odnośnik do hotelu w którym poznaliśmy fajnych ludzi) gdzie akurat odbywało się święto cytrusów, a my już na ukochanych dwóch kółkach pojechaliśmy na podbój Hiszpanii. Zamieszkaliśmy w Gironie skąd codziennie w promieniu 300 km atakowaliśmy ciekawe miejsca.
To są momenty, które jest w stanie zrozumieć tylko człowiek jeżdżący na moto. Świadomość, że pod domem zostawiłeś zaspy śniegu, a teraz Ty sobie bracie śmigasz przy 16 stopniach na moto jest nie do opisania.