Punktem zbornym dla wojowników z całej Polski był McDonald w Warszawie. 28 maja pojawili się , Mysza – Warszawa, Anacho i Ruffio – Szczecin, Mario – Wrocław, Kris, Miras, Tino i ja – Gdańsk oraz Kiradorana – prawdopodobnie środkowa Japonia. Wieczorem dotarliśmy do gościnnej rodziny Anacha w Hrebennem. Tutaj opijaliśmy płeć mojego będącego w drodze potomka. Po kilku miesiącach okazało się, że zrobiliśmy to zawodowo i narodził się Bruno, którego narodziny zresztą też opijaliśmy w tym składzie 😉
Następnego dnia wyruszyliśmy przez Lwów do Kamieńca Podolskiego, gdzie podczas wieczornej kolacji w knajpie odbywała się transmisja na żywo z walki Witalij Kliczko vs. Albert Sosnowski – niestety nasz zawodnik dostał łupnia. Wydawało nam się, że po zakończonej walce mamy gwarantowane problemy z lokalesami ale skończyło się na połączeniu stołów i wspólnym spożywaniu m.in kiszonych ogórków, kapusty, czosnku, cebuli i tzw. sała czyli przepysznej słoniny.
30 maja po przejechaniu ok. 200 km Tino zaliczył na swoim XX stumetrowego szlifa. Droga była mokra, a liczne dziury nazywane przez mieszkańców jamami zalane smołą z której wydzielała się śliska parafina. Tinuś się trochę poobijał, a motocykl poza porysowanymi plastikami miał przetarty karter, z którego wydobywał się olej. Była to niedziela, miejscowość nie wiadomo jaka i zero szans na jakiekolwiek działania. Nagle pojawiło się wokół nas mnóstwo ludzi deklarując swoją pomoc. Telefony, pomysły, jednym słowem burza mózgów. Nagle podjechał wezwany przez kogoś Ford Transit, a w nim nasi bohaterowie Slavik i Sasza. Kolesie zapakowali trupa na pakę, zorganizowali nam spawanie w osłonie argonu oraz nocleg z myjką dla wszystkich strudzonych motocykli. Potem była kolacja i długie rozmowy. Spieprzyliśmy chłopakom cały dzień, a oni nie dali sobie wcisnąć ani grosza. Tego nie uświadczysz mój czytelniku na zachodzie.
Kolejnym punktem do jakiego dotarliśmy był Kherson. Hotel w którym się zatrzymaliśmy gospodarzem był Ormianin. Nie wiem czym zdobyliśmy jego zaufanie ale facet na pewnym etapie wieczoru zaopatrzył nas w artykuły pierwszej potrzeby i zostawił samych w całym obiekcie. To właśnie tutaj Anacho wykorzystywał długie korytarze do swoich słynnych fikołków.
Następnego dnia świadomi odległości jaka nas dzieli od domu, zmęczeni jakością dróg oraz temperaturą przekraczającą 30 stopni postanowiliśmy dotrzeć do Sewastopolu, a potem promem do Turcji. Niestety na miejscu okazało się, że najbliższy prom odpływa za cztery dni. Tego samego dnia zameldowaliśmy się w Hotelu Moskwa 10 km od Jałty. Było cudownie, zostaliśmy dwa dni. Rozkoszowaliśmy się dobrym winem i kąpielami w Morzu Czarnym podczas gdy nasze motocykle przez całą dobę były pilnowane przez bardzo dużych chłopców z mafii zarządzającej naszym hotelem. Siedzieli w dostawczaku bo do aut osobowych się nie mieścili. Robiliśmy w nocy testy – czas reakcji 15 sekund, nie spotkałem się z lepszym systemem dozorowym 😉
Po dwóch dniach laby zaczynamy kierować się na północ. Po drodze spotykaliśmy Ukraińca Wiktora na MT 01 i Rosjanina Siergieja na białym Goldasie. Obaj koledzy byli z żonami. Wylądowaliśmy w jednym hotelu. Po wspólnej kolacji panie poszły spać, a my wylądowaliśmy na bani czyli lokalnej saunie. Motywem przewodnim wieczoru były czeskie i rosyjskie bajki z naszych dziecięcych lat.
Żegnając naszych nowo poznanych przyjaciół ciągniemy dalej w górę. Po drodze okazuje się, że Kris w tylnym kole złapał gumę. Nie pomaga nawet Mirasowa składalno-rozkładalna pompka. Po wizycie w wulkanizacji postanowiliśmy chociaż raz rozbić namioty. Około 40 km od Kijowa znaleźliśmy piękne miejsce na nocleg. Było ognisko, kiełbaski i śpiew.
Zabawa się kończy i czas wracać do domu. Przesadzając odrobinę z prędkością udało nam się wejść w dialog z ukaińską drogówką z Toyoty Camry. Gdyby jechali Ładą do dialogu by nie doszło. Rozmowa nie była miła: „konfiskata motocykli”, „więzienie”… itd. Kiedy zbudowali już napięcie skroili po kolei każdego pomijając fiskalne zwyczaje.
JAZDA
Nasza trasa przebiegała tradycyjnie w różnych warunkach. Od ulewnego deszczu poprzez temperaturę nie do zniesienia. Nie ma wśród nas chłopa, który na pewnym etapie podróży nie zadaje sobie pytania „co ja tutaj robię? zmarnowany czas, kwadratowe dupsko i pieniędzy wydanych tyle, że starczyłoby na bilet lotniczy”. Kilka dni po powrocie do domu knujemy już kolejny plan 😉
CZAS WOLNY
Co tu pisać – Kochamy się!
POZNANI LUDZIE
Na pierwszym zdjęciu jest Slavik i Sasza. To własnie oni pomogli nam zreanimować uszkodzoną sztukę Tina. Dzięki takim ludziom jadąc w nieznane człowiek wierzy w drugiego człowieka. Nie wiem dlaczego u nas panuje mit, że na wschodzie ludziska tylko czyhają aby okraść czy zrobić krzywdę. Jeszcze nigdy nie spotkaliśmy się z agresją czy złą wolą będąc w tamtych stronach. Kolejne zdjęcie zrobiliśmy sobie w Sewastopolu z czarnomorskimi moriakami. Dwa pozostałe przedstawiają Wiktora i Siergieja z żonami.
USTERKA
Oj było tym razem. Reanimacja XX Tinusia przy czynnym udziale naszej Myszy i jazda bez gumy 😉
NATURA
No właśnie, gdzie jak nie na wschodzie. Nie znajdziesz papierka, puszki czy kapselka. Na ognisko każdy gospodarz da Ci odrobinę drewna. Nie masz jedzenia to nakarmią, a i samogonem poczęstują. Bidnie ale solidnie.