Pomysłodawcą tego nietypowego kierunku był Marki. Dołączyli do niego Miras, Stiepa i ja. Podczas tego wyjazdu nie miałem jeszcze świadomości, że jest to pożegnanie mojej VFR. Tutaj chciałem jej podziękować za 5 lat nienagannej ciężkiej pracy, nigdy mnie nie zawiodła jednakże z uwagi na przebieg należała się już jej emerytura.
Tradycyjnie oszczędzę szczegółów. Start 22 lipca po pracy i pierwszy nocleg u sympatycznego Zbyszka (znajomego Mirka) w miejscowości Wygryny nieopodal Rucianego Nida. Dzięki sprzyjającemu klimatowi poranny wyjazd nieco się opóźnił – no ale to już tradycja. Jako, że wiza tranzytowa na przejazd przez Obwód Kaliningradzki to koszt ok. 500 zł na głowę zmuszeni byliśmy to zrobić nieco dookoła. Wieczorem dotarliśmy do nadmorskiego kurortu Palanga na Litwie. Piękna pogoda, urodziwe dziewczyny, pyszne piwo i brak miejsc noclegowych. Po dwóch godzinach ciężkiej walki w końcu udało się coś znaleźć.
Rano dalsza realizacja planu. A właściwie nie zupełnie ponieważ naszym pierwotnym celem był Tallin. Stwierdziliśmy jednak zgodnie, że mamy ochotę na naturalną dzicz, a nie ocieranie się na ulicach Tallina o skandynawskich blond kolegów. I udało nam się, trafiliśmy na urocza wyspę Saaremaa gdzie spędziliśmy dwie noce w agroturystycznym gospodarstwie. Ludziska mili, chętni do pomocy. Wyspa poprzecinana szutrowymi drogami o zadziwiającej kondycji. Fakt, że nieźle się z nich kurzyło. Coś takiego jak plaża nie istnieje, do wyboru trawka lub kamienie. Przez całe noce towarzyszyły nam równocześnie zachód słońca i blask księżyca. To był naprawdę niezły reset. Wszyscy kiedyś tam jeszcze chcemy wrócić.
Wartym wspomnienia jest chyba fakt, że w drodze powrotnej znowu skorzystaliśmy z gościnności Zbyszka gdzie w noc z soboty na niedzielę odbywał sie konkurs karaoke. Gospodarze momentami nie byli zachwyceni, oczywiście wygrali najlepsi 😉