Nasz stary, bardzo sprawdzony, radosny skład: Kwidzyn, Marki i ja. Cel Istambuł ale mając świadomość, że mamy tylko 9 dni wpadliśmy na pomysł aby trochę skomplikować sobie życie i pojechaliśmy przez Białoruś, Ukrainę, Mołdawię, Rumunię i Bułgarię. Tematu jakości dróg nie podejmuję bo kto nie zobaczył i się nie władował w dziurę jak studnia to i tak nie uwierzy. 01 maja na Ukrainie (Święto Pracy – wszyscy nawaleni jak autobusy) złapałem w nowej tylnej oponie gumę, potem w Rumunii Kwidzyn w swojej XJR połamał na dziurach osłonę łańcucha, a w Bułgarii Marki poszedł w jego ślady. Bułgarscy spawacze-specjaliści uratowali element Kwidzyna natomiast turecka ślusarka nie sprawdziła się w sprzęcie Markiego. Jestem przekonany, że we wszystkich trzech motocyklach skróciliśmy żywot naszych zawieszeń o połowę. Będąc w Istambule dowiedzieliśmy się o niezłej sobotniej motocyklowej imprezce (zresztą w moim domu), na której zachciało się nam podpisać listę obecności skracając tym samym czas trwania naszego powrotu o jeden dzień. Zdecydowaliśmy się na karkołomny plan czyli powrót 2500 km w dwa dni jadąc już przez Bułgarię, Serbię, Węgry i Słowację. Udało się ale nie polecam jeżdżącym kolegom bo granica pomiędzy frajdą, a karą zaczynała się już zacierać.