Oto trzech śmiałków – Krzyś, Miras i ja, którzy nie bacząc na porę roku i mrożący krew w żyłach kierunek wsiedli na swe stalowe rumaki i pomknęli daleko przed siebie. Aby wzmocnić swe organizmy przed atakiem austriackich alp po drodze dali się zaprosić do Monachium na Octoberfest gdzie uroczo spędzili czas przy chrupiącej golonce.
Następnego dnia pełni energii udaliśmy się w kierunku Zamku Neuschwanstein, który to był późniejszym wzorem dla Walta Disney’a. Niestety był to okres renowacji obiektu i w trakcie naszej wizyty zamek otaczały rusztowania przykryte siatka zabezpieczającą. Pomimo tego obiekt zrobił na nas bajkowe wrażenie.
Oczywiście będąc w tej okolicy nie można nie zaliczyć Grossglockner – najwyższy szczyt Austrii w Wysokich Alpach o wysokości 3798 m n.p.m. No może trochę się rozpędziłem, my dotarliśmy na Kaiser-Franz-Josefs-Höhe czyli na wysokość 2369 m n.p.m skąd rozpościerał się cudowny widok m.in. na Grossglockner. Wrażenie było niesamowite, jechaliśmy czarną asfaltową wstęgą, a dookoła otaczały nas zaspy śniegu.
Na wieczór zajechaliśmy do miejscowości Zell am See gdzie w przyjaznym dla motocyklistów Pensjonaciezjedliśmy upragnioną kolację zapijaną pysznym piwkiem, a na dobranoc spaliliśmy po kubańskim Romeo y Julieta. W odległej o 2 km miejscowości Kaprun znajduje się przedziwne miejsce. Jest to hotel, w którego podziemiach na niewyobrażalnej powierzchni znajduje się Oldtimer Museum. Naprawdę warto to zobaczyć, samochody o mniejszych gabarytach wraz z motocyklami z uwagi na oszczędność powierzchni stoją na „półkach”. Znajdziemy tam również zabytkowe  pługi, traktory, kolejki linowe i inne dziwactwa. Właściciel tego obiektu musi być zrdowo kopnięty 😉
Po tym pełnym wrażeń dniu dojechaliśmy na niezłą kolację do miejscowości której nazwy nie pamiętam, ale było to jakieś 100km przed Lipskiem. Następnego dnia z uwagi na dzielącą nas odległość od domu wyruszyliśmy skoro świt. Nagle 1 km od zjazdu z autostrady w Lipsku okazało się, że Krzyś stracił łańcuch. Byliśmy przerażeni, jeszcze przed chwilą jechaliśmy 200 km/h. Gdyby nie fakt, że nasz Krzyś to mądry chłopak użyłbym „miał więcej szczęścia niż rozumu” 😉 Będąc w mieście gdzie znajdują się dwa sklepy Louis’a z czego jeden Megastore nie mieliśmy cienia wąpliwości, że za chwilę rozwiążemy nasze problemy. Niestety okazało się że nie można kupić na pniu łańcucha do Varadero. Trudno w to uwierzyć ale nasze rozkraczone moto stało kilkaset metrów od gościa, któremu nadaliśmy ksywę Golden Hende. Za 10€ facet uratował nam życie.